Domek - zjeżdżalnia. Plastikowa, mała taka, że większe dziecko nie zdąży zbytnio pupy zsunąć ze ślizgu, a już nogi ma na ziemi. Trójka nieletnich: ośmiolatek, czterolatka, dwulatka. Nieopodal stolik z gromadką dorosłych - wszyscy zwróceni ku oddanym zabawie dzieciakom. Jest przyjemne, ciepłe popołudnie. Początek wesela. Spokój i beztroskę burzy jednak kaskaderski popis czterolatki: brawurowy zjazd ... na brzuchu.
Dwie kobiety spośród obserwujących w oburzeniu i oszołomieniu zaczynają wygrażać palcami, wrzeszcząc na całą przestrzeń niewielkiego patio: "nie tak się zjeżdża! nie wolno!". Siedzą, oczy wytrzeszczają, otwory gębowe rozdziawiają w niedowierzaniu, że dziecko ich nie słucha. Wrzeszczą więc dalej: "tak nie wolno, nie wolno! na dupie tylko się zjeżdża!". Dziewczynka w lekkiej konsternacji kończy akrobację, przygląda się agresorom i biegnie z powrotem na plastikowe schodki. Tymczasem zaintrygowany ośmiolatek przymierza się do powtórzenia wyczynu młodszej koleżanki. Gdy widzą to oczy rozjuszonych przystolikowych gapiów, ich gardła mało nie wybuchną, choć tyłki opasane strojnymi sukniami nadal w bezruchu moszczą się w metalowych krzesełkach. Ośmiolatek szybko daje się przywołać do porządku i bez polemiki korzysta ze zjeżdżalni tak, jak Bóg przykazał.
Z każdym kolejnym zjazdem czterolatki sytuacja się powtarza, jednak ta coraz śmielej uświadamia nastroszoną starszyznę, że doskonale wie co robi. Początkowo z nutą niepewności, stopniowo zwiększa ilość słów i podnosi ton do głośności dobrze słyszalnej. Panteon srogich paluchów zgrzyta zębami i nie podejmuje dialogu. Dopiero przy którejś z kolejnych bliźniaczych sytuacji [a było ich tak na oko jakieś trzydzieści], przy kontakcie o charakterze bardziej indywidualnym daje się zauważyć zainteresowanie dorosłych kontaktem werbalnym z dzieckiem.
W międzyczasie przebiega rotacja ludności na małej zjeżdżalni i dookoła niej. Wciąż przychodzą nowi, nie mniej zaintrygowani wyczynami dziewczynki i tak samo potrzebujący solidnych wyjaśnień. Dziecko niestrudzenie uzasadnia swoje motywy i najwidoczniej schlebia jej tak liczne zainteresowanie, według którego może pochwalić się towarzystwu zarówno swoją sprawnością i pomysłowością, jak i kunsztem językowym. Którego niestety większości jej rozmówców należy odmówić.
Na ogół jest mi wszystko jedno czy matki trzymają swoje dzieci przy swojej spódnicy czy dają im jakiekolwiek pole manewru. Czy zakładają im smycze i kagańce czy nie. Ich sprawa, a ja tylko obserwuję i się dziwię. I piszę, że się dziwię. Ale kiedy ktoś zaczyna wrzeszczeć na moje dziecko, ogarnia mnie wściekłość. Zwłaszcza, kiedy robi to w mojej obecności, wiedząc, że ja pozwalam dziecku na pewne zachowania, a także kiedy robi to za moimi plecami - gdy zauważy, że na chwilę wyszłam i może sobie swobodnie pokrzyczeć. O ile rozumiem strach przed nieznanym, że serce staje kiedy ktoś robi coś niekonwencjonalnie i lęk przed nieposłuszeństwem dziecka, o tyle brak jakiejkolwiek kultury miażdży moje poczucie zrozumienia.
Doskonale podsumowała tę manierę Dagmara z bloga calareszta:
KIEDY WIDZISZ RODZICA, KTÓRY STOSUJE INNE METODY WYCHOWAWCZE NIŻ TWOJE, NATYCHMIAST PODEJMIJ TE KROKI:
1. SPÓJRZ NA CZUBEK WŁASNEGO NOSA
2. PILNUJ GO
Amen.
Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Spodobał Ci się tekst? - skomentuj. Nie spodobał? - udostępnij.
Albo i na odwrót.