wtorek, 13 lutego 2018

Książki przeczytane w 2017 roku



Macierzyństwo nie sprzyja czytelnictwu. Przeważnie po prostu nie mam czasu na kartkowanie książek, a jeśli już czas się pojawia to albo brakuje sił, albo lektura jest tylko jedną z opcji. Nie mniej jednak, ceniąc sobie szereg zalet i przyjemności płynący z czytania, staram się wyszukiwać przynajmniej krótkie chwile, żeby przerzucić choćby dwie - trzy strony, albo zamieniam czas (który mógłby być bezproduktywny) na kilkadziesiąt minut z lekturą.



W 2017 roku przeczytałam 22 książki, a 3 odłożyłam na półkę po nieudanych próbach przebrnięcia przez przynajmniej kilka rozdziałów. Nie da się ukryć, że najbardziej ciągnie mnie do beletrystyki i to właśnie tej grupie książek poświęcam lwią część tego wpisu. Nie są to recenzje, tylko notatki o moich wrażeniach towarzyszących czytaniu i wybieraniu poszczególnych pozycji. Tak że zapraszam do lektur(y) z nadzieją, że i Was zachęcę do sięgnięcia przynajmniej po niektóre z nich. Każdy tytuł jest podlinkowany i prowadzi prościutko do strony, na której dowiecie się o nim więcej i porównacie ceny: 


1. Nick Vujicic 

Dobrze zacząć rok od zastrzyku motywacji i tym właśnie była dla mnie ta książka. Nie tylko przybliżyła mi historię mężczyzny, urodzonego bez rąk i nóg - człowieka, który zawsze mnie fascynował. Nie tylko odpowiedziała na pytania, które od dawna kołatały się w mojej głowie: jak ten facet ogarniał codzienne czynności? czy zawsze wierzył w siebie czy wątpił w sens swojego życia? jak to się stało, że odniósł taki sukces - zarówno w życiu prywatnym jak i zawodowym? Ale przede wszystkim mocno odcisnęła się na mojej świadomości, że chcieć to móc, że warto iść pod prąd, działać, walczyć o swoje marzenia, tylko czasami trzeba dobrze sobie to wszystko obmyślić. Momentami bywa męcząca, bo Nick jako głęboko wierzący człowiek wielokrotnie podkreśla rolę Boga w swoim życiu, ale nie wpływa to negatywnie na odbiór książki.


2. Ransom Riggs 

Cała trylogia to jedne z najlepszych powieści fantasy, jakie w ostatnim czasie wpadły mi w ręce. Tym, co najbardziej za nimi przemawia jest dynamiczna akcja i nieoczekiwane zwroty wydarzeń. Charakter opowieści wciąż się zmienia - raz jesteśmy w czasach współczesnych, raz w 1940 roku, a raz w nieznanej, odrealnionej rzeczywistości, nie mniej jednak cały czas pozostajemy w klimacie narzuconym przez intrygujące, wzbudzające niepokój, a nawet lęk - zdjęcia. Trzeci tom w pewnym momencie nieco się dłuży, ale ostatecznie nudy nie ma.

Co do ekranizacji to zdecydowanie odradzam próby powiązania jej z książkowymi pierwowzorami. Tim Burton - choć szanuję jego kunszt - zawiódł mnie reżyserując "Osobliwy dom Pani Peregrine". Wziął sobie od Ransom Riggsa pomysł i totalnie przerobił go na własny użytek. Finalnie w filmie niewiele zostało z oryginału - mamy absolutnie inny klimat, fabułę amputowaną o całe dwa tomy, wymieszane cechy postaci i spłycone zakończenie, które po przeczytaniu książki wydaje się być fragmentem dorobionym na odwal się przez chłopca od czyszczenia kamer. Być może gdyby nie istniał książkowy odpowiednik, film dałby się lubić, tymczasem jest hmm ... przeciętny.


5. Dorota Masłowska 

Nie zwykłam wracać do przeczytanych książek, ale do tej musiałam. Pęd wyobraźni i języka Doroty eM jest tak szybki, że ciężko wydostać się z ciągu dopóki nie dobrnie się do ostatniej strony. A sunąc przez opowieść tak bardzo można się w nią wplątać, że po jakimś czasie po prostu trzeba do niej wrócić i przeżyć jeszcze raz. Hipnotyzująca, trochę surrealistyczna, nieprzewidywalna. Budzi kontrowersje, ale dla mnie jest wspaniała.


6. Gregory David Roberts 



Zachęcona bardzo pozytywnymi opiniami na temat tej powieści, z komentarzem wiodącym, że "Shantaram to czytelniczy święty Graal", postanowiłam, że takiej perły literatury nie pominę. Kiedy już trzymałam ją w ręku, telepiącym się z ekscytacji, że oto za chwilę dołączę do grona szczęśliwców, u których osiągnęła już status przeczytanej, moim oczom ukazała się notka Marcina Mellera, przekonująca, że jest to wynagrodzenie za setki i tysiące rzeczy średnich, i już wiedziałam, że cokolwiek wydarzy się na pierwszej stronie - na pewno zostanę do ostatniej. Na początku nie było łatwo, bo przyznać trzeba, że taki tok prowadzenia opowieści nie jest moim ulubionym - zwyczajnie niewiele się dzieje, za to jest sporo opisów. Jednak szybko się okazało, że te opisy są bardzo mocną stroną tej książki. To one nadają wyrazistość specyficznemu charakterowi, kulturze, barwom, mieszkańcom Indii. Autor maluje słowem całą przestrzeń wokół siebie, pozwala czytelnikowi wejść w jego rzeczywistość, niemalże dotknąć, posłuchać, poczuć klimat Indii, poznać bohaterów (których są całe tłumy), a nawet polubić niektórych do tego stopnia, że kiedy giną, odczuwa się prawdziwą stratę i łzy same płyną po policzkach. To sprawiało, że nie mogłam odłożyć tej pozycji na półkę. Dzień w dzień coś mnie do niej ciągnęło i dzień w dzień mnie zachwycała. Po przebrnięciu przez połowę tomu nareszcie dostałam to, na co czekałam: zaczęło się dziać, zaczęło się wyjaśniać, zaczęła lać się krew. Drugą połowę wchłonęłam i pod koniec nie mogłam uwierzyć, że dalej już nic nie ma. Pozostała autentyczna pustka, po której trudno było mi sięgnąć po cokolwiek innego. "Shantaram" jest wymagający - jeśli nie koncentracji i cierpliwości to przynajmniej sięgnięcia po karteczki i zaznaczania nimi cytatów wartych zapamiętania. A jest ich tam mnóstwo i tym zasługuje na jeszcze większe uznanie.


7. Cecelia Ahern

"Shantaram" wysoko podniósł literacką poprzeczkę, dlatego to był zły pomysł, żeby zabierać się po nim za romansidło. Myślałam, że będzie to taka lekka odskocznia od przeczytanej przed chwilą wymagającej powieści, ale okazało się, że to tak nie działa. Trzeba było wziąć większy oddech między jednym, a drugim gatunkiem. Oczywiście sama powieść jest przyjemna, ciekawa i warta przeczytania, ale w zestawieniu z mistrzostwem słowa, myśli i wyobraźni "Shantaramu" wypada blado. Zupełnie jakby spojrzeć na "Wieżę Babel" Petera Bruegela, a później ten sam obraz w wersji Nikifora. Niby każdy ma swoją autonomię, unikalną wartość i jest dziełem wyjątkowym, ale stojąc obok siebie tworzą wyraźne wrażenie dysproporcji artystycznej.


8. Stephen King 

King był autorem, którego powieści od dawna chciałam przeczytać, ale ... bałam się ich. Tak się jednak złożyło, że zaczęłam natykać się w internecie na wzmianki o nim i jego książkach, a pewnego dnia wpadła mi w ręce powieść we własnej osobie - "Przebudzenie". Stwierdziłam, że nie jest ono na tyle straszne, aby czytać je tak, jak ogląda się horrory - czyli zasłaniając oczy rękami, więc kupiłam tom z zamiarem szybkiego uporania się z nim - w końcu mistrzów słowa połyka się jednym haustem. Jednak pomimo globalnej fascynacji twórczością króla grozy, pomimo znajomości zekranizowanej części jego książek - ta nie wzbudziła we mnie zachwytu. Historia zaczyna się w momencie, kiedy 6-letni Jamie poznaje pastora Charlesa Jacobsa i przez resztę opowieści poznajemy kolejne dekady ich życia, w czasie których ich losy przeplatają się i rozłączają. Nuda, choć mam świadomość, że to zabieg konieczny dla zbudowania napięcia oraz wrażenia, że treść nie jest fantastyką, tylko dokumentacją prawdziwych zdarzeń. Dopiero pod koniec następuje finał, czyli ta groźna część, która w moim odczuciu jest średnio emocjonująca.


9. J. K. Rowling 

Choć Harrego Pottera ze szklanego ekranu dokumentnie uwielbiam, a pierwsze części oglądałam niezliczoną ilość razy, to książkowego oryginału nigdy nie miałam przyjemności czytać. O ile nie żałuję, że części 4,5,6 i 7 czekały na mnie do tej pory, o tyle 1 - 3 trzeba było wciągnąć dawno temu. Widać wyraźnie, że te pierwsze napisane zostały dla dzieci, w dodatku ekranizacja dość wiernie oddała całość, więc nie ma już tej burzy ekscytacji. Nie mniej jednak od "Czary Ognia" jest co czytać. Wątki i postaci pominięte przez reżyserów filmu, nie tylko dodają głębi opowieściom, ale także pozwalają lepiej połapać się w historii, która na filmie jest spłycona, a czasami wręcz niezrozumiała. Nie powiedziałabym, że "Harry Potter" powala językowo, ale ewidentnie ma w sobie magię - i to wystarczy, żeby go pokochać. No i warto było czekać z zakupem tych książek dla pięknego wydania w "dorosłych" okładkach Czarnej Edycji.




14. Danielle Steel

Lubię takie książki. Lekkie pióro, nieskomplikowana historia, "zwykli" bohaterowie, a jednak wciąga, każe zastanawiać się co będzie dalej i zaskakuje niejednokrotnie. Autorka ma jednak pewną dziwną manierę - mianowicie powtórzenia. Na początku mnie denerwowały, później już tylko się śmiałam, że gdyby zdarzyło mi się przysnąć podczas śledzenia treści wzrokiem, to nie musiałabym wracać, bo pół strony dalej leje się ta sama woda.


17. Stephen King
"To"




Dałam Kingowi drugą szansę, zwłaszcza, że "To" było prezentem od Mężnego. Przyniósł mi ją i uroczyście oświadczył: "kupiłem ci najgrubszą książkę, jaką znalazłem w Empiku, żebyś przestała marudzić, że nie masz co czytać". No więc jak mogłam odmówić? Cóż, przyjaciółmi od serca ze Stephenem jednak nie zostaliśmy, ale bez wątpienia nie mogę mu odmówić ogromnego talentu, nieprzeciętnej wyobraźni i inteligencji. Może i akcja dłuży się czasami jak wspinaczka w szpilkach na Babią Górę, może i klimat powieści potrafi wpędzić w depresyjny nastrój (popełniłam błąd zabierając się za "To" jesienią), ale samo czytanie jest dobrą karmą dla umysłu. Wiele szczegółów, wiele wydarzeń, wiele zagadek i akcja tocząca się dwutorowo: kiedy bohaterowie byli dziećmi oraz kiedy spotkali się jako dorośli - wszystko to nie pozwala na utratę czujności i wymaga od czytelnika koncentracji i bystrości. Sam Klaun Pennyvise - budzący grozę zwiastun śmierci nie robił na mnie większego wrażenia. Nie mniej jednak w wielu momentach czytałam z przyspieszonym biciem serca. 


18. Jakub Małecki 

Jeden fragment "Rdzy", czytany w radiowej Trójce wystarczył, aby utworzyć w mojej chmurce myśli (jak to poetycko nazywają M&M) przekonanie, że tę książkę muszę przeczytać i to jak najszybciej. Nie zwlekałam z lekturą i z przyjemnością stwierdzam, że nie zawiodłam się na polskim autorze. Po mistrzowsku przeplata on losy bohaterów, uwydatnia najistotniejsze fakty z ich życiorysów, niewielkim nakładem słów szkicuje ich emocje. Dwutorowa narracja sprawia, że po przeczytaniu chce się wrócić i ułożyć sobie wszystko jeszcze raz. No i to, co lubię: oszczędność opisów. Dzięki temu bardzo doceniam język i trafny dobór słów.

"Rdza" była pierwszą pozycją, którą przeczytałam na czytniku. Dziwne to było uczucie po latach trzymania w rękach papierowych publikacji i mam wrażenie, że z tego powodu umknęła mi jakaś część wartości tej książki. Tym bardziej muszę sięgnąć po nią jeszcze raz.




Nie ulega wątpliwości, że na tytuł Książki Roku 2017 zasłużył "Shantaram". Czytanie było prawdziwą przyjemnością, którą delektowałam się bardzo długo. Często wracałam do przeczytanych już zdań, zatrzymywałam się nad nimi i pozwalałam uciekać myślami w stronę nieznanego mi zupełnie kraju, mentalności jego mieszkańców i próbowałam wczuć się w rolę przybysza, który wszystko poznaje, wszystkiemu się dziwi i zachwyca. "Cień góry" czyli druga część "Shantaramu" już czeka w kolejce.

A Wy czytaliście którąś z powyższych książek? Jakie są Wasze wrażenia? I co moglibyście polecić mi od siebie na ten rok? :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Spodobał Ci się tekst? - skomentuj. Nie spodobał? - udostępnij.
Albo i na odwrót.