Życie jest za krótkie na narzekanie, prawda? Dąsając się i rzucając fochami można tyle stracić! A tu trzeba chwytać życie za bary, nie rozdrabniać się, nie roztkliwiać nad złamanym paznokciem, tylko patrzeć pozytywnie, żyć pełną parą! Trzeba szukać dobrych stron w burej jesieni, zasmogowanej i arcymroźnej zimie, cierpkich poniedziałkach i innych bólach wszechświata. Ja też staram się wyolbrzymiać sukcesy, nie przejmować na zapas, łapać dobre chwile. Co tam, że znów pogoda dupna, skoro jest dobra książka, gorąca herbatka, planszówki i Harry Potter. Co tam, że kosz na pranie znowu pełny, skoro w tym czasie wyrobiłyśmy z dzieciakami potrójną normę malowanek, czytanek i przytulasów. Co tam deszcze i mrozy, skoro za chwilę nastaną długie tygodnie ciepła, opalenizny, rowerów i słomkowych kapeluszy. Co tam, że poniedziałek, skoro już za chwilę piątek!
To wszystko prawda, tylko nie zawsze tak się da i czasami trzeba dać zielone światło dla PONARZEKANIA!
Nie da się ciągle maskować gorszych dni, nastrojów i piątków trzynastego, bo nawet jeśli nałoży się na nie całkiem niezły make up pozytywnego nastawienia, to po chwili one i tak się spod niego wyłonią niczym niemożliwe do ukrycia zaskórniki. Próbujesz myśleć, że to tylko taki dzień, że lewa noga rano sama wyrwała się spod kołdry, że zaraz kawa i wszystko będzie dobrze, ale ... nagle ponad te myśli wychodzą na wierzch realia, jakieś niezaleczone gniewy i odciski na piętach.
Dlatego czasami trzeba je uwolnić i pozwolić im wybrzmieć. Nie zbawi nas ta chwila chandry, jeśli damy jej swoje 5 minut. Trzeba swoje wykrzyczeć, wypłakać i wystukać w klawiaturę! Że mróz tak siarczysty, że przedziera się przez wszystkie warstwy ubrań. Że w ogóle te warstwy trzeba na siebie wciskać i zgrzać się zanim nałoży się ostatnią. Że najpierw trzeba okutać dzieci i wpaść w szał, że w tym czasie to można by było przygotować porządny obiad z deserem. Że wychodząc z psem trzeba zejść trzy piętra w dół, żeby stwierdzić, że nie wzięło się dla niego szelek i w pocie czoła trzeba pokonać schody w górę. Że tuż po wyjściu trzeba znowu wrócić DO TOALETY! Że pizga złem i trzeba z tym żyć.
Nie znoszę takich dni, kiedy epicentrum złości jest permanentne i nie mam na nie wpływu. A utrzymująca się ujemna temperatura taka właśnie jest. Drobiazgi mogę sobie wytłumaczyć, nad głupotą ludzką poprzewracać oczami i zapomnieć, zmęczenie odespać, ale przedłużająca się zima to jakaś agonia! I pozostaje mi już tylko na nią ponarzekać. A później znów nałożyć te wszystkie warstwy i stanąć oko w oko z mrozem. Czwarty raz w ciągu dnia.
A kiedy już się tak wygadałam, mogę z czystym sumieniem podśpiewać sobie ... myślę sobie, że ta zima kiedyś musi minąć. Zazieleni się, urośnie kilka drzew ... Prawda? :)
A Wy na co macie dziś wnerw?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Spodobał Ci się tekst? - skomentuj. Nie spodobał? - udostępnij.
Albo i na odwrót.