środa, 24 czerwca 2015

Kochanie, będziemy mieli dziecko

To wydarzyło się tuż po ślubie. Byliśmy młodzi, piękni, zakochani, spragnieni rodziny. Marzyliśmy o synku, później córeczce, znów synku, znów córeczce, i znów ... O dużej rodzinie generalnie. No ale przede wszystkim o tym Pierworodnym.




Mieszkaliśmy wówczas we Wrocławiu, on studiował i pracował, ja na studia dojeżdżałam do Lublina [nie patrzcie tak, kiedyś Wam opowiem :) ]. Byłam akurat w Lu, na egzaminach i mitingach z przyjaciółmi. Podczas jednego z nich zagadałam się z koleżanką o dzieciach, o naszych planach i porannych nudnościach i tak od słowa do słowa, od żartu do żartu kazała mi zrobić test. No ale tak już? Teraz? Na spontanie? Bez romantycznego spoglądania sobie w oczy i spijania szczęścia z dziubków? No dobra. Dwie krechy różowo na białym nie pozostawiły wątpliwości. Stasio, przemierzając drogę ewolucji szykował się na świat. Nasz świat. No i rozwiązanie tej zagadki w TAMTYM momencie jednak okazało się głupim pomysłem, gdyż euforia szybko przerodziła się w rozpacz. Dlaczego? No bo chce się wskoczyć na tego ukochanego, wykrzyczeć mu do uszu, że od teraz nazywa się TATA! ...




... zerwać się i trzymając się za ręce galopować po ukwieconej łące w szale radości ...



... a on ... 400 kilometrów stąd.

Jakoś ochłonęłam, choć aktywne już hormony podkręcały kurek z emocjami. Ilekroć rozmawialiśmy chciałam wykrzyczeć mu do słuchawki, że nasze marzenie weszło w fazę "in progress". Albo wskoczyć w autobus, przystawić kierowcy pistolet do skroni i nakazać mu teleportować nas na drugi koniec Polski. Ale ochłonęłam. Musiałam poczekać jeszcze dobę. Więc zaczęłam obmyślać oryginalną [tak mi się wydawało] i uroczo - kiczowatą [jak na kobietę w ciąży przystało] strategię obwieszczenia Mężnemu tej cudownej nowiny:

Kupię buciki lub skarpetki. Albo lepiej czapeczkę. O matko jak ja kocham czapeczki. Tak, maciupkie ubranka rozczulają nawet twardzieli. Napiszę list od Stasia dla tatusia. Taki patetyczny wyciskacz łez. Tak! Udekoruję pięknie, zostawię na łóżku. Żeby od razu się nie zorientował, tylko po chwili. Żeby zainteresował się zawiniątkiem, a mi będzie serce podskakiwało od gardła do maleństwa. I test dorzucę. Albo nie, test później, kiedy nie będzie mógł uwierzyć. Podam mu w jego trzęsące się ręce i rzucimy się sobie w ramiona. Tylko co ja w tym liście napiszę?

Może: 'Niedługo urodzi się Twoje Marzenie, Tatusiu'
Albo: 'Cześć, tu Twój syn. Jeszcze Cię nie znam, ale już kocham - z każdym uderzeniem serca mamy'

Ale będzie wzrusz! I dam w Dzień Ojca, tak, to przecież niedługo! Dopiszę 'Dziś po raz pierwszy masz swoje święto'. A jego oczy się zeszklą, głos mu zadrży i będzie chciał pić szampana, ale złapie się na tym, że ja nie mogę. Będzie kazał mi usiąść i nie podnosić kubka z herbatą, bo za ciężki. Będzie jeździł dla mnie o 3 nad ranem po mieście w poszukiwaniu całodobowego Tesco, aby znaleźć skrzydełka i później je dla mnie upiec. Będzie ... będzie cudnie! Będziemy tacy szczęśliwi! Żeby tylko przetrwać jeszcze jedną noc w busie. Jeszcze chwila, jeszcze momencik, a później tylko 2 dni do Dnia Ojca. Oj żeby mi się nie wymsknęło wcześniej, bo cała bajka pryśnie.


Według mojego zamysłu miało to właśnie tak wyglądać:



Nocka w busie skutecznie ostudziła mój nadgorliwy temperament, a osiem godzin jazdy doprowadziło mnie do zdrętwienia kończyn i zmęczenia absolutnego. Nawet hormonom odechciało się buzowania. Kiedy wysiadłam, moim stanem przypominałam raczej dętkę po melanżu niż podekscytowaną przyszłą mamusię. Jedyne czego chciałam to spać. W łóżku. W jednej pozycji, a nie w trzech różnych na raz. 



Doczołgałam się na miejsce i padłam na poduszki. Po chwili obudził mnie Mężny, wybierając się do pracy. Pogadaliśmy chwilę, daliśmy sobie buzi, ot zwyczajny leniwy poranek. No może trochę bardziej leniwy, bo nawet mruganie było dla mnie ciężarem i ciut weselszy niż zwykle, bo nie widzieliśmy się 3 dni.

I nagle, w tej zwyczajności, w tym zaspanym, aromantycznym, niczym nie wyróżniającym się poranku Mężny wypalił:


Kochanie, jesteś w ciąży?


Badumtssss, oklaski i kurtyna
czar prysł, bajka pękła
rozwód spojrzał w nasze oczy




A jak tam Wasi partnerzy? Zareagowali z ciut większym wyczuciem, czy raczej w stylu Mężnego?
Dajcie Wasze historie :)



Ten tekst znalazł miejsce w cotygodniowym rankingu wpisów blogowych #BlogowyCzwartek na portalu Mądrzy Rodzice [<- kliknij i zobacz całe zestawienie]

6 komentarzy:

  1. Chi chi piękny tekst. Dobrze, że nie wyjęłaś testu, bo wiesz, u mnie to było mniej więcej tak
    -Wiesz, co to znaczy? (ze wskazaniem na test)
    -Yyy... nie?
    ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach ci nasi mężczyźni. Niby tacy mądrzy, a jak przyjdzie co do czego to trzeba im tłumaczyć :) Ale to też jest w nich takie urocze ;)

      Usuń
  2. U nas było tak ze staraliśmy się o dziecko więc regularnie wspólnie robiliśmy test. Ja siusiałam a Dawid przejmował test i czekał na wynik...
    Tak więc to on pierszy powiedział mi, że będę mamusią <3 a później przytuleni płakaliśmy :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie też to mój luby "powiadomił" że jestem w ciąży. Ja właśnie czekałam na okres który sie zbliżał i nawet miałam bóle typowo przedmiesiączkowe, a on mi z tekstem "piersi ci strasznie urosły, jesteś w ciąży". Taki objaw mógł zauwazyć tylko facet jako pierwszy ;-) Miał rację

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O proszę, znawca tematu :) Że zauważył cyc to typowo męskie, ale że powiązał to z ciążą - to nie każdy potrafi :)

      Usuń

Spodobał Ci się tekst? - skomentuj. Nie spodobał? - udostępnij.
Albo i na odwrót.