Przez całe trzyletnie życie Meli wiedziałam o macierzyństwie wszystko. Byłam przecież podpierana bezpiecznym ramieniem wiedzy z poradników o żywieniu, skokach rozwojowych, zabawkach i zabawach. Na każdy miesiąc, na każdy tydzień mogłam znaleźć dokładną instrukcję obsługi dziecka. Jak uzupełniać menu, w czym kąpać, jak nosić, jak nie zwariować, jak żyć bez snu. Zewsząd góry artykułów o alergiach, wychowaniu, niezbędnikach w wyprawce i pomysłach na prezenty. Matka - level master. Ale kiedy moja córka skończyła 3 lata przeszedł mnie lekki dreszczyk i taki jakby szyderczy strach zajrzał w oczy, pytając 'no i co teraz cwaniaczku?'.
Co teraz? 3 lata i adieu poradniczki, jedziesz sama, matka!
No ale dawać już to mleko i ser czy jeszcze? A "Króla Lwa" można? A ten bunt 3-latka, 4-latka [i tak do osiemnastki] to tak samo działa jak 2-latka? Do przedszkola słać? Do szkoły? Czy od szkoły Boże uchowaj? Karać? Eksmitować do własnego łóżka? Kupować nasiąknięte homoseksualizmem książki z Biedronki? Czy udawać głuchotę w razie niewygodnych pytań? Pozwalać na więcej samotnych zabaw, czy animować? Niewiadome rosły, a czas galopował, przepychając nas przez próg magicznej granicy 1000 najważniejszych dni w życiu dziecka. A ja utknęłam w takim dziwnym uczuciu pustki i osamotnienia. W westernach wyglądałoby to tak, że stoję skonsternowana na środku pustkowia, nagle zawiewa wiatr i przez całą szerokość kadru przelatuje okrągły kołtun.
Tymczasem ruszyłam. Z kopyta. Bez obstawy. Tak, jak umiałam najlepiej. Jak wtedy, gdy byłam dzieckiem ...
Kiedy byłam mała, każdego dnia przychodził po mnie dziadek. Odprowadzał do przedszkola, do szkoły, zabierał na spacery i na rower. Rower kochałam. Był i przyjemnością i wyzwaniem. Dziadek zawsze cierpliwie czuwał, kiedy jechałam na swoich czterech kółkach, później na dwóch - z kijkiem treningowym. Był obok, często zgięty w pół, łapał kiedy trzeba, a ja czułam się bezpieczna. Pewnego dnia jechałam jak zwykle tymi samymi alejkami, przez znajomy plac zabaw, obok ulubionego wzgórza, prosto na nasze stałe boisko. Ale tym razem bez dwóch dodatkowych kółeczek. Nagle poczułam mocne popchnięcie i ... to, że jadę. Bez żadnej eskorty. Nawet nie obejrzałam się za siebie. To było to. Czułam, że potrafię. Że chcę. Że mam tę moc!
I tak to dzięki wiedzy, doświadczeniu i pasji macierzyństwa dalej jedziesz sama. Coraz szybciej, coraz pewniej, a w końcu bez trzymanki!
A obok ciebie mały człowiek, którego teraz ty musisz nauczyć jeździć na dwóch kółkach.
A obok ciebie mały człowiek, którego teraz ty musisz nauczyć jeździć na dwóch kółkach.