wtorek, 26 stycznia 2016

Kiedy orientujesz się, że twoje dziecko zaginęło

Czy budząc się rano zastanawiasz się nad tym jaką grozę przyniesie ci dzień? Co złego się wydarzy, co wywoła twój strach lub łzy? Ja też nie. Takie rzeczy przytrafiają się, gdy słońce zachęca do uśmiechu, myśli układają się w mozaiki planów i nadziei. Wtedy, gdy aż chce się żyć. Gdy jedziemy z rodziną obejrzeć nowe auto, zatrzymujemy się na obiad, zahaczamy o galerię, jesteśmy zadowoleni, odprężeni i pełni spokoju.




Troje dorosłych, dwójka dzieci - układ pozornie idealny do zapewnienia maluchom bezpieczeństwa. Siadamy, zamawiamy coś, odpoczywamy, obiecujemy dzieciakom, że pójdziemy na karuzele. Jedno z nas idzie zatelefonować, a dziecko rusza za nim. Spacerują dookoła strefy gastronomicznej. Nie czuję ani krztyny niepokoju. Nie rozglądam się, nie rozmyślam - przecież są razem. Aż w końcu ktoś obok wytrąca mnie z równowagi, zadając kluczowe pytanie

GDZIE JEST MARYSIA?

W ułamku sekundy uświadamiam sobie, że nie idzie grzecznie za rączkę z osobą, która odeszła zatelefonować, nie ma jej nigdzie w pobliżu, a z jej dziecięcym tempem rozprzestrzeniania się może być już w każdym miejscu w galerii lub nawet poza nią.

Uświadamiam sobie, że moje dziecko zaginęło.

Panika odprowadza mi powietrze z płuc i krew z twarzy. Moje zmysły niewiarygodnie się wyostrzają. Każda moja komórka spowalnia i lodowacieje. Ale ja nie mam czasu na choćby najmniejszą łzę. Odpędzam sprzed oczu wizje rozczulających wspomnień i nie wszczynam lamentu, że już jej nigdy nie zobaczę. Wiem, że zobaczę ją za chwilę, za momencik, jeśli dam dojść do słowa trzeźwemu myśleniu. Nagle adrenalina kieruje mną jak pociskiem, który za racjonalnym impulsem w mgnieniu oka łapie torebkę, chwyta drugie dziecko za rękę i rusza na poszukiwania, mając w dupie całą resztę rzeczy. Miotam się przy wyborze kierunku, w każdym napotkanym dziecku widzę swoje, zamieram, kiedy widzę moich towarzyszy, którzy nadal biegają nie mogąc jej znaleźć. Krzyczę jej imię, wypytuję i apeluję o wzmożoną czujność każdego kogo napotkam, kieruję się ku ochronie, aby błagać o niezwłoczne ogłoszenie zaginięcia dziecka.

Nagle dostrzegam ją. Czy na pewno JĄ? Skanuję dziecko wzrokiem z niedowierzaniem czy to nie niekontrolowana nadzieja robi ze mnie głupka. Ale nie, to na pewno ona! Ten chód, ten wzrost, te blond włoski z grzywką, którą sama przycinałam, ta szara bluzeczka z kotkiem. Zgadza się! Idzie. Normalnym tempem. Jest już na tyle blisko, że dostrzegam charakterystyczną smutną podkówkę. Jest już przy nas, a my obejmujemy ją i wtedy całe napięcie spada, mięśnie się rozluźniają, płuca wyrównują oddech. Patrzę na jej buzię i cieszę się tak, jakby dopiero co się urodziła, jakbym widziała ją pierwszy raz w życiu i witała ją na świecie. Moje maleństwo tak blisko mnie.

Ona ... po prostu poszła na karuzele. Obiecaliśmy jej, ale nie dodaliśmy, że zrobimy to za chwilę. Nie wiedziała, myślała, że już i po prostu poszła bez oglądania się za siebie. Nawet nie wiedziała, że się zgubiła. Ona tylko usiadła sobie na karuzeli. Ile jej nie było? 5 minut, może 10? To o całą wieczność za długo!


Kiedyś, gdy czytałam o matkach czekających na swoje zaginione dzieci nawet kilkanaście lat, myślałam, że to jest sytuacja nie do zniesienia i że ja na pewno nie wytrzymałabym, stoczyła na skraj rozpaczy, zwariowała. Teraz myślę, że one nie mogły się załamać, bo musiały być w pełnej gotowości w momencie, kiedy ich dzieci powrócą. Dopóki nie zobaczą martwych ciał, dopóty mają 100% pewności, że jeszcze je spotkają i otoczą ciepłem ramion. Cały czas mają dla kogo żyć.

6 komentarzy:

  1. Ten pierwszy raz jeszcze przede mną, ale mam dreszcze na samą myśl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja miałam nadzieję, że mnie się to nigdy nie przytrafi, bo miałam zawał na samą myśl. Nikomu nie życzę nawet 5 minut takiego strachu.

      Usuń
  2. Prawdziwy dreszczowiec! Moja Mała Dziewczynka zagubiła sie dnia pewnego w sklepie, między wieszakami, trwało to dłuższy moment, ale dla mnie to było jak opisujesz - ciśnienie rozrywające wszystko! Nie chcę powtórki, o nie!!! Pozdrawiam cieplutko :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mamy choćby kilkadziesiąt sekund jest nieskończonością. Ale takie przestrogi też czasami działają. Myślę sobie, że lepiej przeżyć krótkie zaginięcie i wyposażyć się dzięki temu w dodatkowe pokłady czujności niż doświadczyć czegoś naprawdę strasznego!

      Usuń
  3. Z takiej właśnie "chwili grozy", z troski o bezpieczeństwo bliskich powstała nasza rodzinna firma wykorzystująca najnowsze technologie w celu poprawy bezpieczeństwa rodziny i zmniejszenia własnych stresów. Świetny tekst, udostępnimy na fb, bo warto promować dobre blogi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie gadżety to świetna sprawa dla poczucia bezpieczeństwa i spokoju!

      Usuń

Spodobał Ci się tekst? - skomentuj. Nie spodobał? - udostępnij.
Albo i na odwrót.