wtorek, 17 lipca 2018

Lubię chodzić ludziom na rękę



Był zimny grudniowy wieczór, a noc już dawno rozgościła się w mieście, kiedy zadzwonił telefon. Kurier. Ale o tej porze? Wszyscy inni ludzie już dawno cieszą się bliskością swoich rodzin, pomagają lepić uszka na Boże Narodzenie, albo odpoczywają po intensywnym dniu przedświątecznej gorączki. Ale nie on. On dzielnie i wytrwale wypełniał swoje obowiązki, rozumiejąc, że paczki nadane w tym terminie koniecznie muszą dotrzeć do adresatów przed świętami. Zadzwonił do mnie - nie narzekał, nie biadolił, nawet nie okazywał wielkiego zmęczenia, tylko po prostu spytał czy nie miałabym możliwości spotkania się z nim pod pobliskim sklepem, żeby nie musiał wjeżdżać na osiedle (droga pod nasz blok jest okrężna, sama też niezbyt ją lubię), bo jest spory ruch, więc najpierw stał by w korku, żeby wjechać, później żeby wyjechać na główną, a ma jeszcze kilka paczek do dostarczenia... Spojrzałam na zegarek, który wskazywał prawie 19. Dzieciaki trzeba kłaść spać, odpocząć byłoby miło, na zewnątrz pizga złem ....
"pewnie, że mogę podejść pod sklep, żaden problem" - odpowiedziałam bez dłuższego namysłu. Przed świętami kurierzy toną w paczkach i poświęcają na pracę czas, który powinni spędzać na słuchaniu "Last Christmas" z rodziną, z grzanym winem w dłoni. Do tego w tym okresie i przy tej pogodzie ulice są cały czas zapchane, więc dojazdy są utrudnione. Dla niego takie spotkanie pod sklepem to co najmniej kilkanaście zaoszczędzonych minut (a przy założeniu, że inni klienci też wykażą się zrozumieniem to być może nawet błyskawiczny powrót do domu), a dla mnie to 3-minutowy spacer. Nie miałam żadnych wątpliwości, że pójście na rękę temu człowiekowi w niczym mi nie zaszkodzi.


***

Był upalny dzień lipca. Wybrałam się z M&M na spacer, żeby zażyć nieco ruchu i krzepiącej kąpieli słonecznej. W końcu gorąc zaczął dawać nam się we znaki, nogi powoli przestawały działać, a brak wody znacząco komplikował sprawę, więc postanowiłyśmy wracać. Zmęczone i przegrzane turlałyśmy się w stronę domu, gdy wtem zauważyłam pod niewielkim budynkiem coś co przypominało nogi ludzkie. Co pomyślałam? No oczywiście, że pijany leży i dogorywa. Przykro się przyznać, ale taka właśnie myśl wykiełkowała mi w głowie jako pierwsza. Po chwili jednak oprzytomniałam, bo równie dobrze ktoś mógł zasłabnąć od upału i potrzebować pomocy. Ruszyłyśmy więc w kierunku leżącego. "Przepraszam, czy wszystko w porządku?" zapytałam pochylając się nad mężczyzną. Powoli otworzył oczy i słabym głosem odpowiedział, że tak. Dopytałam czy nie trzeba mu pomóc, może zadzwonić po pogotowie, ale odpowiedział, że nie trzeba, tylko się położył, bo zrobiło mu się słabo. Był trzeźwy, nie wydzielał nieprzyjemnego zapachu, twarz miał smutną, a głos naprawdę bardzo słaby. Nie chciałam go zostawiać, choć sama chętnie wróciłabym do domu, ochłodziła się wodą z lodem albo orzeźwiającą kąpielą. Mężczyzna wstał, lekko się zachwiał i powiedział, że mu słabo, bo nic nie jadł. "Tu blisko jest bar, zaprowadzę pana i kupię obiad". Popatrzył na mnie z wyraźną wdzięcznością. Próbował odmawiać, ale widać było, że nie pogardziłby choćby skórką od chleba. Zgodził się na pójście do baru, więc zaczął się rozglądać za swoimi rzeczami. "Ukradli mi rower" - wyszeptał płaczącym głosem, rozglądając się wokoło. Załamany usiadł, schował twarz w dłoniach i stwierdził, że nie da rady iść. Wtedy razem z dziewczynkami podjęłyśmy błyskawiczną decyzję, że pójdziemy po jedzenie i je przyniesiemy. Niestety suma pieniędzy jaką akurat miałam przy sobie nie wystarczała na zakup pełnego obiadu, ale postanowiłam poprosić panie w okienku, aby dały mi zestaw na kredyt. Udało się i panie zgodziły się, abym oddała dług za kilka chwil. Kiedy niosłyśmy wypełnione pojemniki, żadna z nas nie była już ani zmęczona ani przegrzana, za to wszystkie byłyśmy szczęśliwe, że możemy zanieść jedzenie temu głodnemu mężczyźnie. Marysia nawet poprosiła, żebym dała mu też kwiatki, które uzbierała po drodze, a Mela - żebym zapewniła tego pana, że one też chciały mu pomóc, przynosząc posiłek. Same nie chciały podchodzić, ani rozmawiać, bo nieznajomy, wiadomo, ale emocjonalnie zaangażowały się bardzo. Wdzięczność, wzruszenie i wstyd, jakie odmalowały się na twarzy tego człowieka będę miała przed oczami do końca życia.

***

Szłam na umówioną wizytę u fryzjera. Niby zwykła rzecz, a przyprawiała mnie o niekontrolowany entuzjazm, bo na co dzień brakuje mi czasu na takie atrakcje, a dotychczasowy look dość mocno mi już ciążył. W planach miałam sporą zmianę, bo i skrócenie włosów i wyrównanie koloru (spory odrost + pozostałości po poprzednim niby blond, ale jednak rudym + pozostałości po zabawie coloristą) i znaczne rozjaśnienie oraz pierwsze od lat ścięcie grzywki. A że wiedziałam jak zmiany robią mi dobrze to czekałam na spektakularny finisz. Fryzjerka była w słabej kondycji, bo cały czas łzawiły jej oczy, ale nie dawała za wygraną i pracowała dzielnie. Wszystkie zabiegi trwały długo, wiadomo, a w dodatku pani pomyliła sobie coś przy zapisywaniu i nie przewidziała tak długiego czasu na moją wizytę. W pewnym momencie, kiedy zbliżałyśmy się do końca, dziewczyna spytała nieśmiało czy nie mogłybyśmy ścięcia grzywki przełożyć na jutrzejszy dzień, bo ma problem z oczami i w tym momencie już ciężko jej pracować. Mimo oczekiwań na moje milion dolarów na głowie, nie przyszło mi  na myśl, żeby odmawiać. Bo właściwie dlaczego miałby to być problem?

***

Dlaczego wyświadczenie komuś przysługi miałoby być problemem? Nie czuję potrzeby pójścia za głosem "płacę to wymagam" w przypadku przesyłek kurierskich, jeśli mogę ułatwić komuś życie, jednocześnie nie komplikując swojego. Sama często proponuję spotkanie na mieście, jeśli akurat muszę wyjść z domu. 

Nie widzę też problemu w pomaganiu biednym lub słabszym. Co prawda nie wiem co oni dalej zrobią z moją pomocą - z podarowanym jedzeniem czy ubraniami, nie wiem czy złotówka, którą dam "na bułkę" nie pójdzie na alkohol, nie wiem czy wzruszająca rozmowa, zakończona solenną obietnicą, że już więcej nie sięgną po butelkę nie zostanie zapomniana po kilku godzinach, ale mam pewność, że zrobiłam co mogłam, żeby wpłynąć na ich życie pozytywnie. 

Lubię być bezinteresowna i lubię siebie za to. I lubię lubić siebie. Zawsze czuję satysfakcję, że ktoś dzięki mnie poczuł się lepiej i bardzo wpływa to na moje poczucie własnej wartości. Czuję się lepszym człowiekiem i bardzo się za to doceniam. Jednocześnie jest to uczucie, które nie wywyższa mnie nad innych, nie łaskocze mojego ego, tylko wprowadza mnie w poczucie, że jestem kimś ważnym na tym świecie, że moja pomoc jest potrzebna i mogę zdziałać naprawdę dużo bardzo drobnymi gestami. Lubię siebie za to. A im człowiek bardziej lubi siebie, tym więcej empatii roztacza wokół i zaraża pozytywnym nastawieniem. I właśnie w takim świecie chciałabym żyć, dlatego kimś takim staram się być dla świata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Spodobał Ci się tekst? - skomentuj. Nie spodobał? - udostępnij.
Albo i na odwrót.