wtorek, 3 lipca 2018

My uczymy dzieci życia, a one uczą nas się nim cieszyć


Pojechałam do miejsca, gdzie mało było odgłosów samochodów, za to dużo kukułek. Brakowało internetu, ale pod dostatkiem było świeżego powietrza. Można było wyłączyć myślenie i włączyć ładowanie baterii słonecznych.



Wieś to takie magiczne miejsce, gdzie można się zresetować i zwolnić tempo. Połazić, porobić zdjęcia, pogadać. Dobrze wiem, że nigdzie nie wypoczywa się lepiej niż wśród soczystej zieleni i szumu rzeczki. Doskonale znam ten klimat odskoczni od codzienności.

Ale jednak nie wiem wszystkiego. Przez lata dorosłości wiele zapomniałam i dopiero moje dzieci przypomniały mi o tylu cudownych rzeczach.



O miękkości trawy, która łaskocze po łydkach, kiedy się po niej biega. Że w ogóle można biegać, zamoczyć buty mokrą rosą i się tym nie przejmować. O sianie, które kłuje i wplątuje się we włosy, w skarpetki i w spornie, ale nikt nie zwraca na to uwagi, kiedy się po nim skacze w stodole. O przyjemności z powodu brudu i zmęczenia. I o tym, że to nie ma większego znaczenia, jeśli nikt nas z tego nie rozlicza.



Dawno już nie dziwiłam się przyrodzie. Szalonemu pędowi mrówek, które szusują między gałązkami, po mrowisku i po rękach. I temu, że to jest takie ekscytujące jak one wspinają się po drzewach, ale z nich nie spadają. Drzewom, które raz mieszkają w lasach liściowych, a raz kolczastych. Żukom, które idą w swoich błyszczących skorupach i nie są ani obrzydliwe ani niebezpieczne. Są naprawdę piękne.



Nigdy nie poznałam bliskości zwierząt. Krowa zawsze była krową - istotą dającą mleko, mieszkającą w oborze i wydzielającą okropny zapach. Ale nie dla dzieci. Dla nich to istota, która odczuwa ból, strach tak samo jak człowiek. Krowa to też mały słodki cielaczek, z którym najpierw trzeba się poznać, aby go oswoić. Nauczyć się powoli wyciągać rękę, aby nie odskoczył w popłochu. Przekupić go wiaderkiem z mlekiem, żeby podszedł. Zachwycić się delikatnością jego skóry i ufnością. Zaprzyjaźnić się jak z kimś, kto też czuje, uczy się i dorasta w nieznanym świecie.



Dzieci patrzą na świat przez teleskopy ciekawości, dlatego widzą więcej i chcą wiedzieć więcej, a ja uwielbiam patrzeć na te ich odkrycia i zachwyty. Uwielbiam ich prostotę i pytania o oczywistości, które za każdym razem mnie zaskakują, a czasami są niezłą zagwozdką. Choć to przecież oczywistości! I uwielbiam odkrywać cały ten świat na nowo. Dzięki dziewczynkom od nowa doceniam te drobiazgi, które są czymś znacznie ważniejszym niż samo poczucie odpoczynku i odskoczni od codziennych spraw. Wejście w ten mikrokosmos to tak jakby nowy wymiar szczęścia. A później one nakładają na ten poznawany świat filtry wyobraźni i wszystko, co znamy przenosi się do całkiem nowej przestrzeni. Wielobarwnej, odrealnionej i zupełnie nieprzewidywalnej.



I myślę sobie, że to taka uroczo zakamuflowana forma podziękowań za nasz codzienny, bezustanny trud bycia rodzicem. To symbioza, w której my uczymy dzieci życia, a one uczą nas się nim cieszyć.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Spodobał Ci się tekst? - skomentuj. Nie spodobał? - udostępnij.
Albo i na odwrót.