środa, 11 listopada 2015

Wychowałam High Need Baby

Dopadają mnie czasami takie dni jak dziś, gdy ból lub choróbsko wysiorbują moją życiową energię niczym żul tanie wino. Muszę wtedy runąć na łóżko kilka razy w ciągu dnia [całodziennie nie ma szans, bo dom by runął razem ze mną] i nareperować strzępki nadwątlonych sił. Wtedy, wyobraźcie sobie przychodzi do mnie dziecko moje 3,5-letnie. Można by pomyśleć, że zaczyna zrzędzić, domagać się hulanek i mieć gdzieś, że w trakcie wyzionę ducha. Mogłoby, dzieci tak mają, ale ono robi coś innego. Siada obok mnie na łóżku i czyni rzeczy nadprzyrodzone. Szeptem anioła pyta jak się czuję i deklaruje, że się mną zaopiekuje. Głaszcze mnie przy tym najczulej jak potrafi, całuje, przytula, dopytuje czy mi lepiej [Ba! Proste, że lepiej!]. Kiedyś oferowała, że pójdzie zrobić mi herbatkę, żebym wyzdrowiała. I naprawdę szła! Z Mężnym zaparzali z pomarańczą, miodem i syropem malinowym - tak jak lubiłam, przynosili, dumni tacy, że pomagają. Dziś zrobiła coś jeszcze. Rzekła do mnie miękko: 'mamo, odpoczywaj, leż sobie tu', a do siostry: 'chodź, Marysiu, niech mama sobie odpocznie' i zabrała ją do pokoju. Poszły, bawiły się same. Bezinteresownie. Jak w bajce. Jej najszczersze na świecie wyrazy troski i empatii wgniotły mnie w materac i stopiły moje serce. Dziecko ... takie małe przecież ... 3,5-letnie.




Ale nie tylko to mną wstrząsnęło. Sięgnęłam myślą w przeszłość i przejechałam palcem pamięci przez cały timeline od 1 do 3 roku życia. Przeszedł mnie dreszcz. W życiu się nie spodziewałam, że z tamtego niemożliwie wymagającego dziecka wyrośnie tak dobry, kochany człowiek. I to tak szybko!

Tak się składa, że w granicach okresu buntu dwulatka Amelka przekroczyła wszelkie możliwe normy naszej rodzicielskiej cierpliwości niczym krakowski smog dopuszczalne stężenie w powietrzu. Moje odczucia i cały schemat buntu był podobny do tego w tekście A weź jej przylej, w którym pisałam o problemach z Marysią. Ale ten Amelki był wiele razy straszniejszy i trudniejszy. Inne mamy tęsknią za swoimi bobasami, które w tym wieku uczyły się mówić i robić inne skomplikowane rzeczy. Czasami nawet chciałyby, żeby ten czas wrócił. Ja nie. Moje dziecko było bystre i sprawne i wiele razy wprawiało mnie w niebotyczną dumę, ale potrafiło też wyprowadzić moje siły, wiarę w siebie i zdrowie psychiczne poza kontynent wytrzymałości. W oceanie histerii i awantur bez powodu tonęliśmy przez wiele długich miesięcy, nie widząc żadnego okrętu ratowniczego na horyzoncie. Żądania wobec mnie bywały absurdalne i zaprzeczały sobie. Drobne niepowodzenia kończyły się krzykiem, nie raz dwugodzinnym. Każda pobudka - tak rano jak i po drzemce - okraszona była dudniącym, niezahamowanym strumieniem gorzkiego płaczu i ostrej nerwówki. Zazdrość o młodszą siostrę była gwoździem programu i zawsze objawiała się inaczej, przez co ciężko było wychwycić, że to o nią chodzi. Niegdyś wyczekiwane, pierwsze, słodkie 'mama' zamieniło się w nieznośne roszczenia. Tacie nie dawała się tknąć. W trakcie napadu histerii niemalże nie było z nią kontaktu. Stała cała zdrętwiała, zalana katarem, patrzyła wściekłym wzrokiem i przez cały czas przeraźliwie jęczała. Wzmagała jęk, kiedy tylko drgnęłam lub spuściłam wzrok. Nigdy się nie rzucała, nie robiła sobie krzywdy, tylko tak stała i nie wiadomo było co począć. A ja nigdy w życiu nie czułam się tak bezradna i beznadziejna. Każdego dnia tak samo. Przez prawie dwa lata. Bałam się wręcz jakiejś choroby, rozmawiałam z lekarzami, rozpaczliwie szukałam diagnoz i wyjścia.

O tym ile porad usłyszałam, jakie analizy snułam, jak bałam się każdego poranka, jak czarne wizje mnie miażdżyły i jakie zarzuty w siebie ciskałam, nie potrafiąc pomóc własnemu dziecku mogłabym pisać godzinami i wydać w postaci gigantycznych tomisk. 

Kiedy żadne mądre metody wychowawcze nie skutkowały - skapitulowałam. Nie próbowałam wychowywać, nastawiłam się po prostu arcypokojowo i prewencyjnie i postanowiłam zobaczyć co przyniesie czas. Wszystko, co robiłam można zawrzeć w jednym zdaniu:


Ci, których najtrudniej kochać, najbardziej potrzebują naszej miłości
Dan Milman


To było jedyne co mi wtedy zostało. 
Najważniejsze jest to ... że to wszystko się skończyło. Minęło. I to wcale nie w sposób etapowy. Tak jakby czarna chmura, miotająca błyskawice nagle się rozpłynęła. Trzecie urodziny odcięły nas od tego dramatycznego okresu raz na zawsze. Raz na zawsze. To wspominam ze łzami w oczach i mówię jak o cudzie, którego nikt się nie spodziewał. To jakby ktoś oddał nam dziecko i postawił przed nami nowe, piękne, nareszcie radosne.



W życiu się nie spodziewałam, że z tamtego niemożliwie wymagającego dziecka wyrośnie tak dobry, kochany człowiek. I to tak szybko!


***

Wiem, że to wszystko nie jest typowym HNB, ponieważ ten termin stosuje się dla niemowląt, jednak nasze objawy - wraz z finałem - były po prostu łudząco podobne.




Ten tekst znalazł miejsce w cotygodniowym rankingu wpisów blogowych #BlogowyCzwartek na portalu Mądrzy Rodzice [<- kliknij i zobacz całe zestawienie]

2 komentarze:

  1. Czytałam o tym...i doszukiwałam się w Młodej punktów, które były opisane.
    "W życiu się nie spodziewałam, że z tamtego niemożliwie wymagającego dziecka wyrośnie tak dobry, kochany człowiek. I to tak szybko!" Podpisuję się pod tym!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest fenomen. Jednego dnia masz w domu małego potwora, a drugiego anioła pokoju. Myślisz, że coś nie halo, a to HNB :)

      Usuń

Spodobał Ci się tekst? - skomentuj. Nie spodobał? - udostępnij.
Albo i na odwrót.