czwartek, 14 stycznia 2016

Przez jąkanie do "slow parentingu"

Pół roku temu wspominałam Wam o przypadłości, która dotknęła Amelkę. Przypominało to jąkanie, jednak logopeda uświadomiła nas, że u dziecka w tym wieku [Mela wówczas miała 3 lata i 2 miesiące] mówimy o niepłynności mowy. Jąkanie stwierdza się u większych, np 5-letnich dzieci, a poza tym brzmi ono nieco inaczej. To gwoli ścisłości, obiecuję, że nie będę katować Was nudnymi teoriami ;)

Cały ten horror mamy już za sobą, dlatego chcę powiedzieć wam kilka słów o moich wnioskach - nie tylko natury logopedycznej. Ale po kolei.




Zaczęło się od niewinnego, delikatnego zacinania i powtarzania wyrazów. Ten stan pogłębiał się błyskawicznie, z dnia na dzień widać było postęp choroby. Po ok 2 tygodniach wymówienie jednego prostego zdania zajmowało Meli nawet kilka minut. Każde, każdziutkie słowo zacinała i powtarzała sylaby, a później zaczynała zdanie od nowa. A jeśli miała więcej do powiedzenia? Bez przesady powiem, że każdy dzień był udręką. Widać było, że bardzo ją to drażniło, a i mnie irytacja napełniała bardziej niż kiedykolwiek.

Przyczyn mogło być co najmniej kilka i ciężko powiedzieć czy to jakiś impuls spowodował plątaninę języka czy to normalny proces rozwoju mowy. Tak czy inaczej trzeba było podjąć terapię. Przewidywała ona codzienne ćwiczenia, z których jedno polegało na czytaniu książek w sposób powolny i bardzo [nawet przesadnie] wyraźny. Byłam w szoku, bo już po pierwszych dniach zauważyłam różnicę. Nadzieja z miejsca urosła!

Postanowiłam pójść z terapią jeszcze dalej. Skoro powoli oznaczało lepiej to musiałam to wykorzystać. Wprowadziłam zmiany w całym naszym dniu, spowalniając wszystkie czynności. Pogodziłam się z tym, że nie wszystko w ciągu dnia zdążymy zrobić [blog w tym czasie miał chwilę odpoczynku]. Wyjścia na spacery czy drobne zakupy planowałam tak, żeby mieć w zapasie ok godzinę - na ewentualne przekomarzanki przy ubieraniu, na fochy podczas powrotu czy po prostu na żółwiowe tempo chodzenia po krawężniku. Ze sprzątaniem się nie wyrabiałam, więc nauczyłam się przymykać oko na większy bałagan niż dotychczas. Ogrom wysiłku włożyłam w bardzo powolne tłumaczenie i proszenie przy każdej możliwej okazji. Ulepszyłam też czas spędzany wspólnie. Starałam się nie odchodzić od zabawy, np. żeby wstawić wodę na ryż czy włączyć pralkę - czyli drobne czynności, które zajmują 'tylko chwileczkę', ale są wykonywane w pośpiechu, a do tego dezorientują. Kiedy byłyśmy razem - to już całkowicie, bez 'tylko chwileczek'.

Wszystko robiłyśmy bez pośpiechu, w dziecięcym tempie. Wykasowałyśmy opcję 'na cito'. Nawet posiłki trwały wieczność. Pierwsze wnioski pojawiły się w mojej głowie bardzo szybko. Oczywiście najważniejszy był fakt, że zacinanie stało się mniejsze, a mowa bardziej płynna. Ale to nie jedyne pozytywne skutki terapii.



MNIEJ ZŁOŚCI


Jak się człowiek spieszy to się diabeł cieszy - przekonałam się o tym, kiedy dostrzegłam różnicę po wyeliminowaniu pośpiechu. Kiedyś to diabeł miał uciechę, oj miał. W gonitwie zawsze jakieś iskry się pojawiały. Ale zafundowałyśmy mu nudę, kiedy zwolniłyśmy. Ja nie poganiałam, Mela się nie złościła. Nagle okazało się, że możemy wyjść z domu z uśmiechem i wrócić bez stresu. Na umycie rąk mogłam spokojnie sobie poczekać. Zabawki nie musiały być od razu posprzątane. Nic nie MUSIAŁO być.

WIĘCEJ SZACUNKU


Im mniej złości tym więcej dobrych i łagodnych relacji. Dziecko zaczęło słuchać moich próśb i wykonywać proste polecenia, typu 'podejdź, żeby założyć buty', co wcześniej było trudne do realizacji. Zauważyłam, że lepiej rozumiała co miałam na myśli, kiedy coś tłumaczyłam. Właściwie to mi też lepiej przychodziło rozumienie tego, co ona mówiła do mnie. Byłam zaskoczona, bo nigdy nie miałam problemu z tym, żeby słuchać dziecko, respektować jego zdanie i prośby, a jednak tryb slow usprawnił mnie w tym jeszcze bardziej.


BEZ IRYTACJI


Okazało się, że jeśli ta powolność jest przemyślana i zaplanowana to w ogóle mnie nie drażni. Ja - lubiąca robić wszystko sprawnie - przełączyłam się na luz. Przestraszyłam się trochę, że to mnie rozleniwi i zmniejszy ambicje, ale wystarczyło stopniowo zwiększać sobie ilość obowiązków i stawiać sobie nowe cele. Zaowocowało to całkiem nową efektywnością, do której musiałam się jedynie przyzwyczaić.



Skłamałabym mówiąc, że na dłuższą metę wszystko działało perfekcyjnie. W końcu nastąpił moment, kiedy trzeba było wyszykować się gdzieś szybciej, żeby dotrzeć na umówioną godzinę, trzeba było zrobić poważniejsze porządki, a uaktywniający się bunt dwulatka Marysi nie sprzyjał wyciszaniu emocji. Mimo to widzę jak dobrze wpłynął na nas tryb slow i kiedy tylko mogę wprowadzam go w życie. Dzięki niemu wiele letnich dni spędziłyśmy w podobny sposób do tego kwietniowego idyllicznego dnia

Polecam nie tylko przy problemach z wymową, ale także [a może przede wszystkim] dla zwykłego polepszenia nastrojów i więzi z dziećmi.



2 komentarze:

  1. Slow life! Cudownie to opisałaś, tak myślę sobie, że praktycznie każdą terapię można tak plastycznie, jak Wy, rozszerzyć sobie na całe codzienne życie i... przekonac się jaką potrafimy mieć moc sprawczą! A jeśli chodzi o samo zwalnianie - to obecnie mój cel i przyjemność jednocześnie, jakoś tak intuicyjnie wyczuwam, że tego mi własnie teraz i tutaj potrzeba! Dzięki za unaocznienie plusów takiej zmiany ;-)
    Moja córka - jak sobie przypominam tez miała taki okres w wieku ok. 3 lat, że zaczęła przeciągać słowa i sporo trudności by w ogóle rozpocząć, ale jak napisałaś taka przypadłość rozwojowa. Minęło, choć pamiętam jak denerwowały mnie komentarze postronnych obserwatorów, poganianie jej lub poprawianie, bo przecież źle mówi. Ale dumna jestem teraz z siebie, bo nie dałam się i chyba intuicyjnie też zwalniałam przy niej i spokojnie (o ile się dało ;-)) czekałam na nią!
    Pozdrawiam cieplutko - dorka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, ja też każdorazowo odnajduję serię plusów takiej slow egzystencji, ale uświadamiam sobie też, że na dłuższą metę tak się nie da. No chyba że nie trzeba chodzić do pracy ;)
      Mnie też denerwowały osoby, które zamiast wysłuchać dziecko do końca, wchodziły jej w zdanie i dokańczały je za nią. Ciężki czas, mam nadzieję, że nie wróci. Slow sobie możemy robić i bez żadnych niepłynności mowy :)

      Usuń

Spodobał Ci się tekst? - skomentuj. Nie spodobał? - udostępnij.
Albo i na odwrót.