poniedziałek, 22 maja 2017

Nie urodziłam cię po to, żeby cię bić



Kochana, pamiętam nasze pierwsze spotkanie, pierwszy krzyk, dotyk i wzruszenie. Pamiętam jak płakałaś, łykając powietrze, odczuwając chłód, światło i głos. Wszystko to było dla mnie czymś naturalnym i pięknym, ale dla ciebie zupełnie nowym, szokującym, bolącym. Przytuliłam cię wtedy, nakarmiłam i pierwszy raz w życiu poskromiłam krzyk i ból.

Pamiętam nasze przygody z karmieniem. To jak się męczyłaś, bo bolał cię brzuszek, a ja nie umiałam znaleźć odpowiedzi na pytanie: "dlaczego?". Płakałaś, bo szkodziło ci moje mleko, a ja byłam bezradna i nie potrafiłam ci pomóc. W końcu udało mi się dotrzeć do wiedzy i raz na zawsze zakończyć cierpienia.

Pamiętam córeczko wszystkie twoje upadki, zadrapania, poślizgnięcia i uderzenia. Wszystkie twoje łzy i prośby o pomoc. Wszystkie plasterki, magiczne pocałunki, kojące przytulenia i strach na widok krwi. Pamiętam jak biegłaś do mnie po pocieszenie, a ja robiłam wszystko, żeby zabrać od ciebie ten ból i przywrócić uśmiech na twojej buzi.



I pamiętam też ... kiedy dostałaś ode mnie pierwszego klapsa. Pamiętam twoje oczy pełne łez, twoją twarzyczkę wpatrzoną we mnie najsmutniejszym wzrokiem na świecie i świadomość, że to najbardziej bolesne doświadczenie twojego małego życia.

Ten klaps był silniejszy niż każdy inny ból, bo ranił także, a może przede wszystkim - serce. Był jedynym bólem, który sprawiłam ci ja - osoba, która dotychczas zawsze cię przed nim chroniła. Do wszelkich rodzajów cierpień, rozczarowań i trudów, jakich doświadczasz i będziesz doświadczać ze strony świata dołożyłam ci jeszcze jeden. Jedyny, któremu mogłam zapobiec i jedyny, na który pozwoliłam. Ja - przyjaciel, autorytet, mama.

Pamiętam twój smutek - czułam go razem z tobą. Bolał mnie dokładnie tak samo jak klapsy mojego dzieciństwa, jak wspomnienia rozczarowań i dziecięcych pytań "dlaczego?". Bolał jak porażka, bo po własnych przeżyciach obiecałam sobie, że ja nigdy ... że nie będę ... że mi się uda. Tymczasem nie powstrzymałam się, uległam i zawiodłam. Ciebie i siebie.

Pamiętam też coraz częstszą potrzebę powtórzenia tego i coraz silniejszą walkę z samą sobą. Piekielny strach przed niemocą i niewidzialną siłą, która podnosiła moją rękę przeciwko mojemu dziecku.



I pamiętam, kiedy pierwszy raz wygrałam. A później kolejny i kolejny. Pamiętam jak moje emocje sięgały zenitu, gdy się buntowałaś, doprowadzałaś do pasji, a ja toczyłam wewnętrzną wojnę, żeby cię nie uderzyć. Żeby nie zrobić tego, co prześladowało mnie przez lata, a uaktywniło się, kiedy zostałam mamą. Żeby nie fundować ci mojego własnego dzieciństwa. Pamiętam ten koszmarny wewnętrzny opieprz dla siebie samej, serie głębokich wdechów, wychodzenie do innego pomieszczenia, żeby ochłonąć i sukcesy i niepowstrzymane łzy szczęścia, że mi się udało. Pamiętam te codzienne egzorcyzmy, po których opadałam na kolana i w zmęczeniu przytulałam moje kochane dziecko. Pamiętam to uczucie wstydu i żalu. Oraz przeprosiny i obietnice, że już nigdy, nigdy więcej.

Pamiętam jak milion razy na dzień powtarzałam sobie, że urodziłam cię po to, żeby cię kochać. Nie po to, żeby cię bić.



Urodziłam cię po to, żeby zabierać cię na łąkę, dotykać miękkiej trawy i zbierać maki, ale także po to, żeby koić ból po zadrapaniach i ukąszeniach owadów.

Dałam ci życie po to, żeby uczyć cię jeździć na rowerze, ścigać się z tobą w drodze po chleb i zeskakiwać z gór z usypanej ziemi, ale także po to, żeby ocierać łzy po upadku i rozbitym kolanie.

Jestem dla ciebie po to, żeby pokazać świat i nauczyć żyć wśród innych ludzi, ale także po to, żeby być dla ciebie wsparciem i ramieniem do wypłakania się, gdy okaże się, że ludzie potrafią ranić.



I teraz tak właśnie jest: kocham cię, więc nie biję. Dla mnie to logiczne i właściwe. Wiele energii kosztowała mnie droga, którą przeszłam, ale nasza relacja teraz utwierdza mnie w przekonaniu, że było warto. Nauczyłam się ciebie słuchać i rozumieć. Nauczyłam się cierpliwości i rozmowy. Nie znaczy to, że jestem idealna, że mam w małym palcu osiągnięcia psychologii i na każdą sytuację odpowiedź w duchu rodzicielstwa bliskości. Nadal jestem drażliwa, miewam gorsze dni, brakuje mi słów i bywa, że mam dość. Najważniejsze jest to, że w głowie już nie kołacze mi się zawzięcie "A weź jej przylej!", a ręka nie unosi w gniewie celem uderzenia. Potrafimy żyć pod jednym dachem, mając swoje nastroje, chęci, niechęci i frustracje i jednocześnie szanując się nawzajem, przepraszając i wybaczając. Nie mamy potrzeby wyżywania się na sobie, skakania sobie do gardeł. Bo dobrze wiemy, że drugi człowiek jest obok nas po to, żeby go kochać, nie żeby go bić.















***
Miło mi Cię gościć, zapraszam jeszcze do napisania kilku słów komentarza po przeczytaniu tekstu :)

Bo widzisz takie pisanie bez komentarza jest trochę jak wejście do pokoju pełnego znajomych i opowiedzenie im swoich przemyśleń, historii, wątpliwości, przy których każdy kiwa głową, uśmiecha się albo marszczy brwi, ale ... nic nie mówi. Kiedy kończysz każdy odwraca się i wraca do swoich zajęć pozostawiając Twoje słowa bez odpowiedzi. Słabo trochę, nie?
A człowiek - zwierzę stadne z natury, pogadać lubi ;)

Odwiedź mnie na FB Agaffio - Fan Page


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Spodobał Ci się tekst? - skomentuj. Nie spodobał? - udostępnij.
Albo i na odwrót.