środa, 25 kwietnia 2018

Czy rodzicielstwo bliskości jest dla każdego?



Od kiedy pamiętam chciałam być wzorowym rodzicem. Takim co nie krzyczy bez powodu, nie obraża się na dziecko, nie mówi "nie bo nie". Przez lata wyciągałam wnioski z metod wychowawczych rodziców, czytałam i rozmawiałam na temat rodzicielstwa, a podczas studiów podjęłam pracę opiekunki do dziecka. Wszystko po to, żeby mieć dobry start przy zakładaniu własnej rodziny. Czułam, że sprytnie to rozegrałam i teraz już żaden maluch mi nie podskoczy. Miałam nawet swój plan na macierzyństwo i kilka asów wychowawczych w rękawie! A później ... pojawiły się prawdziwe dzieci. Tak, to był szok, na który ani trochę nie byłam przygotowana.



Macierzyństwo okazało się przedziwnym czasem, pełnym paradoksów i skrajnych emocji. Plątaniną niebotycznego szczęścia i dumy z permanentnym zmęczeniem, znużeniem i frustracją. Z jednej strony My kids-my passion, z drugiej - A weź jej przylej!

Oczywiście kiedy działa się miłość to była magia, ale kiedy trzeba było coś dziecku powtórzyć piąty raz, wytłumaczyć setny raz, albo leczyć migrenę przy akompaniamencie łzawego niezadowolenia ze świata - stawałam się jędzą o skurczonej cierpliwości, odartą z czułości i nie cierpiącą nikogo.

Niby każdy rodzic powie, że przecież to normalne i wszyscy tak mają, bo kto nigdy nie zakrzyknął gorzko: "marsz do pokoju!" albo "daj mi w końcu spokój"? Kto nigdy nie dał kary? Kto nie miał wyrzutów sumienia? I tak dalej.

Ale mi to zupełnie nie grało! Na wiele ideałów, które minęły się z moimi oczekiwaniami machnęłam ręką, ale tej mojej złości, niesprawiedliwości, tych warknięć czy podniesionego głosu nie mogłam zaakceptować. Wiele razy frustrowałam się własną złością i oceniałam siebie bardzo krytycznie. Czułam się jakby nic mi nie wyszło, wszystkie moje życiowe wnioski wzięły w łeb, a z moim "tu i teraz" nie dawałam rady. Dobre chwile nie rekompensowały mi poczucia porażki.



Bardzo chciałam nauczyć się panowania nad nerwami, dlatego kiedy poznałam rodzicielstwo bliskości czułam, że to jest lek na wszystkie moje problemy z emocjami i trudnościami wychowawczymi. I rzeczywiście - nauczyłam się całej masy pożyteczności: jak mądrze chwalić, jak mówić, żeby nie oceniać, jak tworzyć relacje, jak stać się empatycznym lustrem, jak mądrze używać słowa "nie" i jak stawiać granice. RB dało mi możliwość rozumienia - zarówno dziecięcych jak i własnych potrzeb, uczuć i zachowań i uwolniło mnie od myślenia o dziecku jako o złośliwym czy niegrzecznym, od chęci uderzenia go i w ogromnym stopniu od surowej autokrytyki. Dopiero wtedy zaczęłam godzić się ze sobą i swoim temperamentem, uczyłam się lubić siebie, wrzucać na luz i powoli przestawałam się obwiniać. I dopiero wtedy stwierdziłam, że jestem jako tako przygotowana do macierzyństwa.

Nie, nie powiem, że RB to był łatwy temat - zwłaszcza dla osoby z bagażem kiepskich doświadczeń. Osoby która zdążyła już zaszczepić w dzieciach nieporadność emocjonalną, załatwianie spraw krzykiem i tym podobne umiejętności. Nie raz zastanawiałam się czy ta idea wychowawcza nadaje się dla mnie, bo choć jest mądra i wartościowa to jednak ciągle nie umiałam wdrożyć jej w życie tak na 100%. Zwłaszcza jeden temat wracał do mnie jak bumerang: krzyk.

Krzyk jako reakcja na to, co mnie drażniło: nieposprzątany pokój, nieposłuchanie mnie w jakiejś bardzo ważnej sprawie, ociąganie się. Nie żebym mówiła w tym zdenerwowaniu jakieś przykrości, tylko to po prostu były prośby wyrażane podniesionym głosem, z pretensjami, nieprzyjemnym tonem. Ale nie zamierzałam się poddać. Co rusz sięgałam po kolejną książkę, nie zostawiałam nieprzeczytanych artykułów z moich stałych miejsc "bliskościowych", zatrzymywałam wzrok nad myślami zawartymi na krótkich grafikach i starałam się z każdej takiej wskazówki wyciągać wnioski dla siebie.



Długo to trwało zanim dostałam do ręki nowe narzędzie, które pomogłoby mi usprawnić tę moją pracę nad emocjami. Była to aplikacja "Dziennik Uczuć", w której można zapisywać swoje przemyślenia dotyczące sytuacji, które wydarzyły się w ciągu dnia i towarzyszących im emocji. Uznałam, że warto spróbować, zwłaszcza, że wyglądała na prostą, intuicyjną i przydatną.

Zaczęłam pisać. Każdego dnia po kilka zdań o konfliktowej sytuacji. Oto fragmenty:

"Mery nie chciała szykować się do spania, rozpraszała się zabawą"

"Na początku nie chciały sprzątać. Na Marysię krzyknęłam, bo bawiła się zamiast sprzątać"

"Marysia jęczała. Nie akceptowałam tego. Nie chciała umyć rąk, marudziła przed autem. Powiedziałam, że w takiej sytuacji nie pojedziemy na wesołe miasteczko. Nie byłam wrażliwa na jej zawód i płacz. W drodze do sklepu dałam jej drugą szansę."



I powiem Wam, że byłam w szoku, widząc jak notatka różni się od przemyśleń czy wspomnień. I jak inne rzuca światło na moje własne zachowania. Wnioski płynęły wraz z każdym napisanym zdaniem:

1. Prawie wszystkie wpisy dotyczyły Marysi.
Nigdy wcześniej nie odkryłam, że to na niej najbardziej koncentruje się moja złość, bo przecież Melę też nie raz o coś proszę, ona się buntuje, czasami się na nią denerwuję. Ale okazuje się, że niemal żadna sytuacja z jej udziałem nie zasłużyła na to, aby zostać zapisaną wśród najbardziej konfliktowych.

2. Powyżej są 3 przykładowe wpisy z różnych dni, ale kiedy analizuję sobie je wszystkie to ewidentnie mogę wyróżnić 3 najbardziej newralgiczne momenty: poranek, powrót z przedszkola i kładzenie się spać.

3. Prawie zawsze moja złość wynikała z mojej winy [np. przeładowania obowiązkami, rozkojarzenia, jakiegoś spięcia, np. z mężem], a nie z winy dziecka.

4. Każda notka była jak kubeł zimnej wody. Podczas zapisywania musiałam używać konkretnych słów, np. "krzyknęłam/powiedziałam", "nie akceptowałam", "nie obeszły mnie jej uczucia". W głowie te wszystkie sceny były tylko obrazami utrwalonymi w pamięci, a tutaj zyskały nazwy, stały się wyraźne, możliwe wręcz do zobaczenia - tak jakby z boku. No i ich autorką byłam JA. Dlatego kiedy pisałam, rodził się we mnie niepomierny wstyd.
Niemal zawsze pytałam siebie w myślach: "ej serio? to przecież słabe jest". I taka notatka z autokomentarzem zapisywała się nie tylko w dzienniku, ale też w pamięci.
Muszę przyznać, że za niektóre notatki jest mi tak wstyd, że nie miałam odwagi ich tutaj opublikować.

5. Zapiski są trwalsze od wspomnień.
Często, kiedy zaczynam czuć złość mam w głowie nie tylko "wdech, wydech, dziecko nie jest złośliwe", ale też słowa, których użyłam pisząc notatki.

Dotychczas niby tak dużo udało mi się przepracować w temacie RB, a nigdy nie popatrzyłam na te moje negatywne zachowania jako na całość, coś powtarzalnego, tylko zawsze brałam na tapet jednostkową sytuację i ją starałam się "naprawiać".















Okej, fajnie jest móc pójść o krok dalej, popatrzeć z innej perspektywy i w nowy sposób zacząć porządkować swoje myśli, ale nie czarujmy się - żadne, nawet najlepsze narzędzie nie zmieni rzeczywistości jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tu jest jeszcze potrzebne zaangażowanie, dlatego musiałam popracować nad wykorzystaniem tych wszystkich wniosków. Zaczęłam więcej pomagać Marysi, nie patrząc na to czy już sama potrafi czy nie; wymyśliłam grafik porannego przygotowania się do wyjścia, dzięki któremu dziewczyny mają frajdę z ogarniania sobie większości zadań i rysowania kropki po ich wykonaniu; żeby powstrzymać się przed porannym pośpiechem przesunęłam budzik na kilka minut wcześniej; żeby zredukować napięcie po przedszkolu wprowadziłam bajki - ok 30 minut, żeby chwilę odpocząć, poprzytulać się do siebie, ew. podgrzać obiad. I to zdaje egzamin!



Ale muszę wspomnieć o jeszcze jednym bardzo ważnym wniosku, który przyszedł mi do głowy dopiero po pewnym czasie:

Cały czas coś jest nie tak, te błędy znów wychodzą i nie opuszcza mnie poczucie winy, dlaczego? Zauważyłam, że cały czas kręcę się wokół tych porażek i - choć fajnie je sobie przepracowuję - to jednak cały czas mam je przed oczami. A może więc... lepiej byłoby popatrzeć na swoje sukcesy?



Kiedy to odkryłam to nagle mnie oświeciło: czy to nie na tym polega Metoda Zielonego Ołówka? Że w wykonanym zadaniu podkreśla się to, co zostało zrobione dobrze? No oczywiście, że tak! I ja znałam tę metodę od tak dawna, ale tylko w stosunku do dzieci i do ich motywowania, ale przecież podobnie może zadziałać na nas dorosłych. Na mnie!

Odkrywszy tę Amerykę, zaczęłam pisać w mojej aplikacji głównie o tych sytuacjach, w których byłam taką spoko mamą i w których dałam radę pokonać nerwy. I teraz miałam wyraźnie wypisane, że ten gniew i ten krzyk to tylko małe elementy większej całości. A ta całość składa się na rodzica dobrze odgrywającego swoją rolę. Odczuwałam to tak, jakby ktoś, patrzący z boku docenił mnie i powiedział "dobra robota". A wiadomo, że docenianie to najlepszy motywator, po którym uwalniają się endorfiny, napięcie spada, umysł się otwiera, człowiek staje się radośniejszy, bardziej pomysłowy, bardziej energiczny, a dzięki temu jest lepszym rodzicem i pozytywne koło się zamyka.



Bardzo się cieszę, że powstają takie narzędzia jak aplikacja Dziennik Uczuć i można uczyć się siebie łatwiej i efektywniej. Ma tylko jedną wadę - i apka i całe to rodzicielstwo bliskości - że poznałam je bardzo późno, mając już dzieci.



Czy rodzicielstwo bliskości jest dla każdego? Choć wiele razy miałam co do tego wątpliwości to jednak sądzę, że tak. Czasami trzeba po prostu wdrażać je stopniowo i cierpliwie oraz korzystać z podpowiedzi i narzędzi. Ale więź z dzieckiem jest tego warta - tego jestem absolutnie pewna!

Czy warto projektować sobie rodzicielstwo? Mimo wszystko odpowiem, że tak. Można zrezygnować z ideałów typu "zero Disneya", "zero słodyczy", "wyłącznie kreatywne zabawy", ale planować wychowanie w szacunku warto. Trzeba tylko wiedzieć jak! W tych moich marzeniach o rodzinie zabrakło tylko jednego: wiedzy na temat RB. Gdybym od razu znała jego promotorów, książki w tym duchu, czy aplikację, o której dziś piszę to oszczędziłabym sobie bardzo wielu nerwów.


























No dobrze, a teraz powiem jeszcze kilka rzeczy na temat apki. Przede wszystkim: czemu forma elektroniczna, a nie np. tradycyjny zeszyt? Głównie dlatego, że notatka w aplikacji zajmuje ok 1 minutę, bo korzystam z szablonów i zasobu słów, zamieszczonych w niej automatycznie. Mam w pełni uporządkowaną bazę danych, która podsumowuje mi ostatni dzień, tydzień, miesiąc albo ostatnie 3 miesiące. No i się nie gubi ;)

Czy jest skuteczna? Przede wszystkim jest narzędziem, więc to nie ona "działa", tylko pomaga w analizie, porządkowaniu i wyciąganiu wniosków.

Czy jest czasochłonna? Przyznam, że początkowo tak myślałam i nie od razu zaczęłam pisać. Najpierw zaczęłam "kompletować" sobie myśli i uczucia w głowie, aż w końcu stwierdziłam, że nie skorzystanie z aplikacji byłoby czymś w rodzaju odmówienia sutego posiłku, po kilku dniach głodu. Okazało się, że zapoznanie się z apką zajmuje 5 minut, a tworzenie wpisów ok 1 minuty. No i w ten sposób zauważyłam tę kolosalną różnicę między myślami a notatkami.

Czy coś bym w niej zmieniła? Możliwość edycji wpisów. Początkowo wydawało mi się też, że opcji jest zbyt dużo i korzystałam tylko z możliwości zapisywania myśli, ale z czasem szablony okazały się przydatne i teraz korzystam tylko z nich.

Aplikację można pobrać tu: DZIENNIK UCZUĆ
A dołączyć do Fan Page tu: DZIENNIK UCZUĆ NA FACEBOOKU





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Spodobał Ci się tekst? - skomentuj. Nie spodobał? - udostępnij.
Albo i na odwrót.