Poszłyśmy z Mery do sklepu, w którym stoją automaty z kulkami. M. bardzo lubi je kolekcjonować, więc czasami jej kupuję. Dziś był ten dzień. Stałyśmy przy kasie, M. już szczęśliwa z kulki, bo wylosowała taką fajną z uśmiechniętym ryjkiem prosiaczkowym, gdy nagle usłyszałam męskie zawodzenie:
Spojrzałam, przeleciał obok nas jakiś koleś, wykrzykując cały czas:
o matko! o jejku!
Dobiegł do celu, udało się! Jak się okazało gonił kulkę, która wypadła Marysi i - jak to kauczuki mają w zwyczaju - pokicała na korytarz. Już w tym momencie sytuacja wydała mi się przez pana przejaskrawiona, ale on jeszcze nie skończył. Podniósł kulkę, stanął i zaczął ją pouczać:
a ty dokąd uciekasz, ty piesku niedobry? niedźwiadku niegrzeczny ty? jak się zachowujesz? proszę mi tu więcej nie uciekać od dziewczynki
Trochę w dezorientacji [podobnie jak wszyscy inni obserwatorzy akcji] pakowałam zakupy, łypiąc okiem na człowieka, a sytuacja zaczęła wydawać mi się komiczna. Ale pan jeszcze nie skończył. Wygłosił pouczający monolog, po czym ruszył w naszą stronę. Cały czas strofował kulkę, a w końcu popłynął na fali - najwidoczniej niespełnionego - instynktu wychowawczego i sięgnął po ostrzeżenia najwyższego stopnia:
jeśli jeszcze raz uciekniesz to jak zdejmę pasa i ci złoję futro to zobaczysz, będziesz grzecznie siedział
Pogroził paluchem i oddał kulkę Marysi, która niezwłocznie przekazała ją mi. Mnie zamurowało. Wydusiłam tylko, że Marysia wie, że bić nikogo nie wolno i szybko dokończyłam pakowanie maneli. Inni ludzie w kolejce tylko uśmiechali się pod nosem. Pan stwierdził, że przypomniał sobie, że miał jeszcze coś obejrzeć i wrócił na sklep.
Pewnie poszedł czyhać na kolejną ofiarę, której mógł zafundować przygodę dnia.