piątek, 18 marca 2016

Gdybym nie miała dzieci to ...



... nareszcie zrobiłabym te DIY ze skrzynek, które stoją i błagają o czyn już od dwóch miesięcy. Ogarnęłabym strych, zagracony po sufit i zrobiła w końcu ten jarmark na allegro. Bloga bym prowadziła takiego, że łohoho! I to regularnie, po 2 wpisy dziennie. A dom jak bym urządziła! Zdjęcia nareszcie bym wydrukowała i powkładała do ramek, a przemeblowanie robiła raz na tydzień. Zaniosłabym buty do szewca - te moje ukochane, chodzone niewiele, bo zamek szlag trafił. Teraz jakoś tak ten szewc jest zawsze w inną stronę niż moje codzienne kierunki. Ale gdyby dzieci nie było to miałabym masę czasu na spacerki na drugą stronę miasta.
A do tego czytałabym na potęgę, zajęła się nareszcie fotografią, sportem, tworzeniem ...

A GUZIK!

Wcale nie byłabym ani mniej zmęczona, ani bardziej wyposażona w czas. Najpewniej tyrałabym na dwóch etatach i dorywczo jeszcze, a dla urozmaicenia biegała na dodatkowe zajęcia dokształcające. Oczywiście, że znalazłabym i chwilę na relaksik i aktywność i może nawet aranżację przestrzeni domowej, ale absolutnie nie dorównywałoby to moim wyobrażeniom!

A gdybym nie pracowała, bo na przykład spałabym na pieniądzach, miała szereg lokajów i pokojówek to i tak bym tego wszystkiego patykiem nie tknęła. Ot, miałabym od tego ludzi. A sama - rozpuszczona i próżna sączyłabym driny prosto z kokosa na Zanzibarze czy innej Florydzie. I - wbrew pozorom - nie byłoby to spełnienie.



Bo generalnie chodzi o to, żeby zorganizować siebie TU I TERAZ. Nie oczekiwać na inną czasoprzestrzeń ani bardziej sprzyjające warunki. Realizowanie własnych planów i celów nie zależy od przychylności losu czy aprobaty innych ludzi, tylko od mojego własnego zaangażowania i samozaparcia. Jeśli sama nie zepnę pośladów i nie wezmę się do roboty to choćbym nawet dostała drugie życie w gratisie - nie zrobię nic!


Tak że nie ma co się mazać, że mi dziecko wstaje przed 7, tylko zorganizować sobie noc tak, aby się wyspać i wstać w skowronkach jeszcze przed nim. Nie ma co narzekać, że dziecko absorbuje i jest separatorem między mną a pasją i inspiracją, tylko wciągnąć je w swój świat i zarazić swoją energią. Nie ma co biadolić, że matka to synonim więźnia czterech ścian, pieluch i worów pod oczami, tylko dać czasami buziaka mężowi/mamie/tacie/bratu/opiekunce, zamknąć drzwi od zewnątrz i dokonać epokowego odkrycia chodnika, kawiarni, koła garncarskiego, skydivingu i powiewu samotności.



A jeśli jesteś dopiero świeżo upieczoną mamą i twój niemowlak wyrokuje, że teraz to już masz pozamiatane z własnym życiem, że on cyca nie puści do osiemnastki i że spróbuj mu się sprzeciwić to ci zrobi taką rozróbę w towarzystwie aż odechce ci się myśleć o randkach z chodnikami, to co wtedy? To też nie musisz ograniczać się do wzdychania i gdybania. Poczekaj i ... naciesz się bliskością z maluchem do oporu. On tylko teraz nie rozumie, że jest odrębnym bytem i że sen mamy jest integralną częścią jej zdrowia psychicznego. Ani się obejrzysz a sytuacja z boże-w-co-ja-się-wpakowałam ewoluuje w gdybym-nie-miała-dzieci, a stąd już prosta droga do głębokiego wdechu i podjęcia solowego działania. Grunt to nie przestać wierzyć w siebie, nie dać się  przytłoczyć ferworowi macierzyństwa i poświęcić krótką chwilę na opracowanie swojego indywidualnego planu dnia!

No more excusess!


You can do it mama!